Przejdź do głównej zawartości

We're fools whether we dance or not. So we might as well dance.

 
Czy zastanawialiście się kiedykolwiek (a jestem niemal całkowicie, że tak) jakby to było być zupełnie inną osobą?
Nie mam tu na myśli kogoś z mniejszymi pośladkami, większymi oczodołami czy kogoś o idealnie prostych kolanach.
 
Całkowicie inną osobą.
 
Tak, na pewno chcieliście/ wciąż chcecie (odpowiednią opcję wykreśl lub przyozdób serduszkami, w nadziei na szybsze spełnienie marzenia) być bardziej przebojowi/odważniejsi/bardziej skoncentrowani na celu/ambitniejsi/bardziej wyluzowani/bardziej wygadani/mniej zahukani/mniej znerwicowani...itp.itd. Listę mogłabym ciągnąć w nieskończoność, udowadniając jedynie, jak wiele w nas niepewności i niechęci do samych siebie. Nad iloma rzeczami chcemy jeszcze popracować, ale wciąż brakuje nam mentalnych jaj czy zwyczajnie czasu lub prawdziwej motywacji, pochodzącej z trochę pewniejszego miejsca w naszej głowie niż zwykłego widzimisię.
 
Czy kiedykolwiek chcieliście się obudzić jako nowa osoba?
Z kompletnie inną symetrią twarzy, imieniem i błędami przeszłości.
Z całkowicie innym poglądem na życie, grupą znajomych, rodziną, która nie czepiałaby się o drobnostki i wypominała przy osobach kompletnie niezainteresowanych, że w trzeciej klasie podstawówki wciąż spaliście przy zapalonej lampce.
 
Czy chcieliście kiedykolwiek zamknąć oczy i wymazać całe swoje dotychczasowe jestestwo, wszystkie złe momenty, rozgoryczenia, wszystkie pierdółki, które czasami budziły nic więcej tylko niekontrolowaną irytację i właściwie lepiej nieuzasadnione wybuchy złości, ale i też wszystkie chwile, które powodowały szybsze bicie serca lub przynajmniej tego, co po nim zostało, wszystkich ludzi, których sama obecność była główną przyczyną narastających zmarszczek w okolicach oczu i ust od zbytniego eksponowania szóstek?
 
No właśnie...
 
Tak jak z największą chęcią wykupiłabym pełen pakiet pozwalający wymazać tudzież częściowo ukryć pod piękną pierzynką moje wszystkie dotychczasowe problemy i wyretuszować cechy, nad którymi wciąż muszę (a odkładam w nieskończoność) popracować, tak wiem, że nigdy nie byłabym zadowolona, będąc kimś innym niż Gimierem.
 
Gimierem z niekontrolowanym i jakże nieprofesjonalnym w miejscu pracy wybuchem śmiechu, lenistwem, które nie pozwala mi wstać z łóżka inaczej, niż zwyczajnie się z niego zsunąć na twardą podłogę, powodując tym samym dziesiąty siniak na lewym kolanie. Gimierem, który wciąż będzie w siebie wątpił, ale który do ostatniego siwego włosa będzie się starał udowodnić samemu sobie, że potrafię. I Gimierem, który jakimś cudem ma wokół siebie ludzi, którzy i zafałszują ze mną bliskowschodnie disco, jak i spoliczkują, kiedy narzekam o trzy minuty za długo i z jakiegoś wciąż bliżej mi nieznanego powodu po prostu będą.


Zatem chcę wstać jutro znów jako Gimier.
Bez poprawek, bez dziury w pamięci. Ale wciąż doceniający to, co ma.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Poczytaj mi, mamo

Było to w pierwszej lub drugiej klasie szkoły podstawowej. Wydarzenie zbyt małej wagi emocjonalnej i narodowej, bym zapamiętała dokładną datę. Przyszli. Oni. W moich oczach doskonali. Dojrzali. Wiedzący wszystko (a jak się po latach okazało: i nic). Popularni i hołubieni w całej szkole. Oni. Bohaterowie naszych opowieści podczas 10 minutowych przerw. Ośmioklasiści. Ogłosili konkurs szybkiego czytania. I wyszli. Tydzień później odbył się konkurs. Wygrałam, bo wygrywać lubiłam, a wówczas czytanie zajmowało mi tyle co teraz wymyślenie powodu, by tego nie robić. Bo sprzątanie. Bo praca. Bo netflix. Bo piórko latające po pokoju i każące się złapać zanim opadnie na podłogę. Bo kanapka. Bo nic i wszystko, i to w nanosekundę. Wygrałam. W wieku lat 7-8 czytałam szybciej niż połowa 14latków. Fakt miły, jednak niezasługujący na wspominki podczas rozmowy kwalifikacyjnej.  Wystarczający jednak, by zostać wyczytana i pogładzona po ramieniu na apelu szkolnym na zakończenie roku...

O Niej i Kubie słów kilka. Lub więcej.

Siedzieliśmy na nagrzanej jeszcze południowym słońcem ławce. Pamiętam do dziś z jaką łatwością schodziła z niej biała, łuszcząca się niczym skóra węża farba. Nie pamiętam tylko, czy zdzierałam ją z nudów czy ze zdenerwowania. Nie lubię tłumów, zbytniej bliskości nieznanych mi ludzi. Ich bezczelności w siadaniu 3 cm od mojej ręki, kiedy cztery rzędy dalej są wolne miejsca i lepsze widoki. Ich głośnego przechwalania się czymś zupełnie pozbawionego powodu do dumy. Jednak trudno było mi wtedy zaznać odrobiny spokoju wśród tuzinów ludzi, którzy wylęgli niczym otępiałe zombie ze swojej pracy, zachłanni, by złapać pierwsze wtedy prawdziwe promienie słoneczne. By napawać się czymś innym niż szarością ulicznego betonu i granatem korporacyjnej wykładziny. Właściwie nie powinnam im się dziwić, sama należałam wtedy do podgatunku człowieka, w którego oczach znajdziesz tylko promieniowanie pracowego komputera i ciche wołanie o odrobinę wolności. Siedzieliśmy tak, udając, że rozmowa się klei i...

Lekcja anatomii

Mówi się, że człowiek składa się w 60-70% z wody, pozostałe zaś procenty przypadają lipidom, kwasom nukleinowym czy też składnikom nieorganicznym. Mam nieco odmienne zdanie na ten temat i chociaż moje ciało wydawałoby się być chodzącym zbiornikiem naparu z pokrzywy i niespożytej ilości skonsumowanej czekolady, wciąż zuchwale śmiem twierdzić, że człowiek w 90% składa się z małych gestów, przyzwyczajeń i tysiąca irytacji zbieranych czule przez lata i chowanych skrycie gdzieś w okolicach trzustki. I narracji, którą sam sobie wybrał, by przedstawić światu. Mój tata, na przykład, składał się głównie z trufli, które kupował nałogowo i które podjadał potajemnie, myśląc, że nikt nie usłyszy tuptania co dwie minuty do kuchni i szeleszczenia papierków, które godnie wtórowały perfekcyjnej dykcji Lucjana Szołajskiego, podkładającemu głos pod zapewne kolejny film o przygodach nieustraszonego Winnetou. Składał się (a przynajmniej jego ubranie) z sierści wszystkich obcych, często b...