29 sierpnia 1990 roku. Piękna, słoneczna środa, a przynajmniej taką zwykłam sobie ją wyobrażać. Ciśnienie atmosferyczne wyśnione przez meteopatów, a wiatr rozwiewa dziewojom grzywki z właściwej strony. Michael Jackson kończy właśnie 32 lata i drapie się nieśmiało po twarzy muśniętej już dziesięciokrotnie chirurgicznym skalpelem. Ostrożnie, by nie zgubić lewego płatka nosa i nie stracić dobrego profilu do zdjęć. Jednocześnie w sokólskim szpitalu oddalonym jedynie mile świetlne od cywilizacji i czyichkolwiek marzeń rodzę się ja. Znaków szczególnych brak. Wygadanie przyszło z czasem. Uzależnienie do słodyczy i mieszania sobie w życiu też. Z wiekiem zostałam mistrzem bawienia się w chowanego i wykrzykiwania lokalizacji, pod którą pod żadnym pretekstem nie należy mnie szukać. Najlepszym obijaczem kostek o pedały zbyt małego już rowerku Barbie, ale zbyt uroczego, by go porzucić na rzecz czerwonego składaka. Maestro pianina i idealnego grania ,,Wino musi być" bez znania nut. Najba
Let me tell you my version of the story...