Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me… Anything can happen, child. Anything can be
Nie pamiętam czy było to piękne lato 1994 roku czy może mroźny poniedziałkowy listopadowy poranek roku pańskiego 1996. Sprecyzowanie daty wydaje się zbyteczne, choć z pewnością umiliłoby to tę opowieść. W każdym razie stało się. Zaczęłam mówić szybciej niż pozwalałyby mi na to moje myśli. Prześcigałam je, wyprzedzałam w przedbiegach, wyjawiając mojemu małemu, jeszcze niewinnemu wtedy światu moje najwspanialsze pomysły podbicia uniwersum.
Moje wszystkie opowiastki (czytaj: niecne plany) zaczynały się niemalże tak samo.
Miałam dokonać niemożliwego, kiedy:
- skończę przedszkole
- nauczę się grać ,,Kurki trzy" na pianinie, nie zaglądając w nuty
- przestanę ziewać na matematyce
- ogram siostrę w triomino
- przestanę robić nikomu niepotrzebne listy
- ktoś mi naprawdę na to pozwoli.
Nietrudno się domyślić, że moje plany spaliły na panewce, a ja, choć zagrałam wymarzoną melodię na pianinie, nie zawładnęłam wszechświatem. Ba! Nawet we własnym ogródku nie wetknęłam zwycięskiej flagi.
Po wielu latach niepowodzeń, słuchania codziennej kołysanki złożonej z zakazów i nakazów, postanowiłam przestać mówić.
Na chwilę.
By nie dostać zadyszki podczas aktualnej realizacji moich zamiarów.
Zaczęło się bardzo niepozornie.
Brakowało mi psa przez ponad półtora roku nieobecności jakiegokolwiek zwierzęcia (po raz pierwszy) w moim życiu?
Bez większej rodzinnej konsultacji, zerwałam kartkę z numerem telefonu i wróciłam do domu z włochatą kulką szczęścia.
Biadoliłam, że zawsze chciałam pływać w morzu nad ranem?
Pojechałam ze znajomymi w pewien październikowy chłodny poranek, by ubrana w sukienkę z dnia wcześniejszego szczękać radośnie zębami po przepłynięciu 10 metrów w lodowatym morzu. I dzień później kichac i prychac na samą myśl o kąpieli.
Od jakiegoś czasu wzdychałam ciszej lub troszeczkę głośniej na samą myśl o Panu X, który akurat zawładnął moim umysłem - a przynajmniej ta częścią mózgu odpowiedzialna za racjonalne myślenie. Wzdychałam dzień, dziesięć, dwa tygodnie, czekając jak jakaś disneyowska księżniczka aż królewicz sam zapuka w przepasne drzwi pałacowe. I co?
Odważyłam się i sama zaproponowałam spotkanie, planując misternie ucieczkę za granicę w razie odmowy lub wyśmiania. Wciąż wdycham polski tlen i choć ze znajomości nic nadzwyczajnego nie wyniknelo, ja przekonałam się, że nie taki wilk straszny jak głosi plotka rozpuszczana przez Czerwonego Kapturka.
I choć nie są to przykłady zapierające dech w piersiach i powodujące wypieki na twarzy Billa Grylllsa, dla mnie było to przełamanie pewnej granicy. Wspiecie się na miniaturowa wersję Mount Everest. Przekonanie się, że czasami warto zamknąć wiecznie rozdziawioną buzię i w końcu zacząć działać.
Od jakiegoś czasu wzdychałam ciszej lub troszeczkę głośniej na samą myśl o Panu X, który akurat zawładnął moim umysłem - a przynajmniej ta częścią mózgu odpowiedzialna za racjonalne myślenie. Wzdychałam dzień, dziesięć, dwa tygodnie, czekając jak jakaś disneyowska księżniczka aż królewicz sam zapuka w przepasne drzwi pałacowe. I co?
Odważyłam się i sama zaproponowałam spotkanie, planując misternie ucieczkę za granicę w razie odmowy lub wyśmiania. Wciąż wdycham polski tlen i choć ze znajomości nic nadzwyczajnego nie wyniknelo, ja przekonałam się, że nie taki wilk straszny jak głosi plotka rozpuszczana przez Czerwonego Kapturka.
I choć nie są to przykłady zapierające dech w piersiach i powodujące wypieki na twarzy Billa Grylllsa, dla mnie było to przełamanie pewnej granicy. Wspiecie się na miniaturowa wersję Mount Everest. Przekonanie się, że czasami warto zamknąć wiecznie rozdziawioną buzię i w końcu zacząć działać.
Komentarze
Prześlij komentarz