Przejdź do głównej zawartości

Przeklęty klif

  • Klasa 1-3 szkoły podstawowej: w mojej szafie dominowały kolorowe golfy, swetry robione ręcznie przez moją mamę oraz welurowe getry, które podciągałam śmiało prawie pod obojczyki.
  • Gimnazjum: okres kolorowych kabaretek, ale też spodni, które pomieściłyby w swoich nogawkach hodowlę yorków, łącznie z budami (swoją drogą, chyba nigdy nie widziałam yorka w budzie, czyżby były na to zbyt dumne?) i rocznym zapasem karmy. 
  • 1 klasa liceum: bluzy, bluzy, bluzy. Z kapturem, ze stójką, z kieszeniami, bez. Na zamek, wkładane przez głowę. Prawie dwa tuziny sportowych bluz (tak, liczyłam i szczyciłam się tą, w moim przekonaniu, zacną kolekcją).
  • 2 klasa liceum: przerabianie ubrań mamy. Styl na cebulę lub, jak to ujęła kiedyś moja koleżanka, na bezdomnego. Wszystko ze wszystkim. I na wszystkim.
  • Semestr zimowy 2011 rok: byle co, byle było, byle się dopięło. Jadąc na wymianę studencką, obawiałam się, że będę bezbarwna i nijaka wśród jakże stylowych Włoszek. Och, jakże te obawy okazały się bezpodstawne. Po pięciu cudownych miesiącach wychodziłam z domu w czymkolwiek. Dosłownie. Bieg przez całe miasto w krótkiej piżamie, ponieważ zaspałam na egzamin wydawał się koniecznością. Jednak siedzenie w tej piżamie w kawiarni już niekoniecznie. 


Powyższy opis mógłby wskazywać na to, że chcąc zasilić liczne już grono blogerów modowych, postanowiłam opisać swoje odzieżowe wpadki lub, jak kto woli, ewolucję swojego stylu. Tak, zmieniałam często styl ubierania. Przechodziłam ze skrajności w skrajność. Chowałam głęboko dziewczęce spódnice, by pół roku później chodzić tylko w nich. Wielokrotne zmiany zachodzące w moim wyglądzie były czymś naturalnym. Pół życia chodziłam z wysoko upiętym, długim kucykiem, by pewnego dnia ściąć 30cm włosów i zrobić sobie grzywkę (do tej pory nie wiem, kto wmówił mi, że taka fryzura będzie do mnie pasować). Do długich włosów wróciłam w drugiej klasie liceum, by znów je drastycznie ściąć i przez kolejnych parę miesięcy zacząć walczyć z naturą przy użyciu prostownicy.

Dziś, patrząc na stare zdjęcia, nierzadko śmieję się z ówczesnej siebie. Nie boję się powiedzieć, że się zmieniłam wizualnie. Głupotą byłoby temu zaprzeczać.

Równie często śmieję się, gdy spotykając długo niewidzianych znajomych, słyszę ich zdziwione komentarze na temat tego, jak się zmieniłam jako osoba. Bo przecież zawsze powinnam zachowywać się tak jak x lat temu. Jestem śmielsza? Waleczniejsza? Stawiam na swoim? Jestem mniej naiwna? A może bardziej pyskata i ironiczna? W tym miejscu następuje pauza, którą mają zapełnić moje przeprosiny lub słowa zapewnienia, że tak naprawdę jestem tą samą osobą co kiedyś. Nic takiego jednak się nie dzieje. Niezręczną ciszę przerywa natomiast moje krótkie: ,,Tak, zmieniłam się. W końcu dawno się nie widzieliśmy", po czym następuje moja paplanina na dowolny temat - historia na temat zranionego kolana, które rozwaliłam sobie, skacząc z szafki / opis najcudowniejszego swetra, który widziałam na Panu Menelu (dla jasności: był to sweter z wyszytym Elmo. Elmo!) / moja opinia na temat podatków / tysiąc pytań pod tytułem: opowiedz mi wszystko o sobie, włączając w to opis dzisiejszego śniadania.

Nie czuję w obowiązku tłumaczyć się z tego, jaka jestem.  Nie będę też udawać, że na przestrzeni lat zmieniłam się bardzo, także osobowościowo. Przecież to normalne. Każdego dnia dzieje się coś, co zmienia lub podważa nasze poglądy. Spotykamy ludzi, którzy mają ogromny wpływ na nasze zachowanie. Podróżujemy. Czytamy. Oglądamy. Kłócimy się. Próbujemy nowych rzeczy. Nie sposób pozostać obojętnym wobec otaczającego nas świata. Gdybym bawiła się w pisanie wierszy lub filozofowanie, napisałabym, że jesteśmy jak skarpa, klif, który każdego dnia jest podmywany przez fale morskie i każdego dnia wygląda inaczej. Być może zmian tych nie dostrzeżemy z dnia na dzień, a na przestrzeni dni, miesięcy, lat, jednak klif nigdy nie jest taki sam. Tak jak i my. 

Dlatego przestańmy udawać, że ta osoba na zdjęciu z 2008 roku to my, tylko w innym, może śmieszniejszym stroju i ze złą fryzurą. Ta osoba to my, lecz ubożsi o 7 lat doświadczeń, 7 lat radości, może niepowodzeń, ale z pewnością jakiś przeżyć, które nas zmieniły. Jak ten przeklęty klif.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

And suddenly you know...It's time to start something new.

Kiedyś tam ktoś tam powiedział nam, że zmiany są złe. Że są be i nie przyniosą nam nic innego jak kolejny powód, by łykać ibuprofen częściej niż tabletki z olejem z wątroby rekina. A my  naiwnie uwierzyliśmy mu jak amerykańskim naukowcom, wróżącym z krzyku świstaka jak z fusów świeżo zmielonej kawy Tchibo. Bo kwestionować to nam się tylko opłaca cenę przy biedronkowej kasie, gdy w gazetce promocyjnej kwota wołała czerwonym kapslokiem trzy grosze taniej. W dobie szeroko pojętego konformizmu i prokrastynacji, siedzimy na naszych idealnie wypracowanych z Ewką czy inną Lewandowską pośladkach, bo żadna rzewna nuta w radio nie powiedziała nam, że zmiany przyniosą nam ukojenie i suche oczodoły. Nauczeni kolejną bezsensowną aktualizacją systemu operacyjnego naszego smartfonu plujemy sobie w brodę, bo przecież jedenastka była bardziej intuicyjna, a przyzwyczajenie się do nowej, o 1mm większej czcionki jest zbyt bolesne dla naszego codziennego żywota. Nie zmieniamy niczego sami dopóki

Poczytaj mi, mamo

Było to w pierwszej lub drugiej klasie szkoły podstawowej. Wydarzenie zbyt małej wagi emocjonalnej i narodowej, bym zapamiętała dokładną datę. Przyszli. Oni. W moich oczach doskonali. Dojrzali. Wiedzący wszystko (a jak się po latach okazało: i nic). Popularni i hołubieni w całej szkole. Oni. Bohaterowie naszych opowieści podczas 10 minutowych przerw. Ośmioklasiści. Ogłosili konkurs szybkiego czytania. I wyszli. Tydzień później odbył się konkurs. Wygrałam, bo wygrywać lubiłam, a wówczas czytanie zajmowało mi tyle co teraz wymyślenie powodu, by tego nie robić. Bo sprzątanie. Bo praca. Bo netflix. Bo piórko latające po pokoju i każące się złapać zanim opadnie na podłogę. Bo kanapka. Bo nic i wszystko, i to w nanosekundę. Wygrałam. W wieku lat 7-8 czytałam szybciej niż połowa 14latków. Fakt miły, jednak niezasługujący na wspominki podczas rozmowy kwalifikacyjnej.  Wystarczający jednak, by zostać wyczytana i pogładzona po ramieniu na apelu szkolnym na zakończenie roku. Na

Lekcja anatomii

Mówi się, że człowiek składa się w 60-70% z wody, pozostałe zaś procenty przypadają lipidom, kwasom nukleinowym czy też składnikom nieorganicznym. Mam nieco odmienne zdanie na ten temat i chociaż moje ciało wydawałoby się być chodzącym zbiornikiem naparu z pokrzywy i niespożytej ilości skonsumowanej czekolady, wciąż zuchwale śmiem twierdzić, że człowiek w 90% składa się z małych gestów, przyzwyczajeń i tysiąca irytacji zbieranych czule przez lata i chowanych skrycie gdzieś w okolicach trzustki. I narracji, którą sam sobie wybrał, by przedstawić światu. Mój tata, na przykład, składał się głównie z trufli, które kupował nałogowo i które podjadał potajemnie, myśląc, że nikt nie usłyszy tuptania co dwie minuty do kuchni i szeleszczenia papierków, które godnie wtórowały perfekcyjnej dykcji Lucjana Szołajskiego, podkładającemu głos pod zapewne kolejny film o przygodach nieustraszonego Winnetou. Składał się (a przynajmniej jego ubranie) z sierści wszystkich obcych, często b