Kiedy byłam mała, za wszelką cenę chciałam być dorosła. Uważałam, że kiedy przekroczę magiczny wiek osiemnastu lat, moje życie stanie się niewypowiedzianie cudowne. Będę sama emanować promienie świetlne, rzucać uroki, zaklinać rzeczywistość szerokim uśmiechem i gromadką dzieci, gotować i piec od rana do nocy z gracją i wdziękiem zarezerwowanym paniom z telewizji. Pragnęłam móc przeklinać, oglądać Beverly Hills 90210 bez nadzoru rodziców i mieć własną szminkę. Z zazdrością spoglądałam na starsze kuzynki, które były tak blisko nieskalanej perfekcji. Pragnęłam tak jak one nosić obcasy, wychodzić sama wieczorami i gardzić zabawkami. Pod nieobecność rodziców zakradałam się do ich sypialni i przymierzałam mamine sukienki, odliczając dni, kiedy w końcu będą na mnie pasować. Obwieszałam się sznurami korali, myśląc, że to na tym polega dorosłość.
Dziś, mając 24 lata, oddałabym wszystko, aby wrócić do czasów, gdy jedynym zmartwieniem była nauka poprawnego wymawiania ,,sz" i unikanie kary za obcięcie włosów wszystkim lalkom starszej siostry. Chciałabym znów urządzać pikniki w opuszczonej syrence sąsiada, przechodzić przez płoty , będąc święcie przekonaną, że podejście 30 metrów do bramki to kompletna strata czasu, obijać kostki o pedały zbyt małego już rowerku Barbie i kłaść się na kolanach mamy i czekać pokornie na głaskanie po głowie (choć prawdę mówiąc, ostatnia pozycja jest wciąż aktualna...). Oddałabym wszystko, by tak jak kiedyś wszelkimi sposobami unikać wracania do domu i chodzenia spać, aby wstawać o świcie z własnej woli i być hiperaktywna przez cały Boży dzień, wciąż gardząc kawą. Chodzić w kręcących się spódnicach, łącząc je z posiniaczonymi kolanami i łokciami. I jeść na potęgę, nie martwiąc się, czy metabolizm nadąży...
Ponieważ dorosłość nie okazała się jednak niczym nadzwyczajnym i wartym wyczekiwania. Wraz z osiągnięciem pełnoletności nie przybyły mi żadne supermoce (choć czasami wydaje mi się, że załatwienie sprawy w urzędzie i niedostanie białej gorączki to wystarczający powód ku temu, aby Stan Lee stworzył o mnie komiks. Plus otwarcie wina obieraczką do ziemniaków w niecałe 5 minut także zasługuje na wyróżnienie). Kupno szminki na nic się zdało, zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że po jej użyciu wyglądam mniej kobieco niż zwyciężczyni ubiegłorocznej Eurowizji. Obcasy leżą zapomniane w szafie, czekając cierpliwie na czasy, gdy przestanę wszędzie biegać i obijać się o każdy możliwy mebel i ścianę (tym samym chciałam obalić mit, że stając się kobietą, oślepiasz wdziękiem i gracją). Dzieci i męża brak, kariera nie osiągnęła jeszcze stadium zarodka. Mogę pić, palić, nie wracać na noc do domu, oglądać filmy, podczas których para się całuje i jednocześnie nie odwracać wzroku, jednak tak naprawdę marzę tylko o jednym: znowu być dzieckiem. I wciąż idealizować dorosłość...
Ponieważ dorosłość nie okazała się jednak niczym nadzwyczajnym i wartym wyczekiwania. Wraz z osiągnięciem pełnoletności nie przybyły mi żadne supermoce (choć czasami wydaje mi się, że załatwienie sprawy w urzędzie i niedostanie białej gorączki to wystarczający powód ku temu, aby Stan Lee stworzył o mnie komiks. Plus otwarcie wina obieraczką do ziemniaków w niecałe 5 minut także zasługuje na wyróżnienie). Kupno szminki na nic się zdało, zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że po jej użyciu wyglądam mniej kobieco niż zwyciężczyni ubiegłorocznej Eurowizji. Obcasy leżą zapomniane w szafie, czekając cierpliwie na czasy, gdy przestanę wszędzie biegać i obijać się o każdy możliwy mebel i ścianę (tym samym chciałam obalić mit, że stając się kobietą, oślepiasz wdziękiem i gracją). Dzieci i męża brak, kariera nie osiągnęła jeszcze stadium zarodka. Mogę pić, palić, nie wracać na noc do domu, oglądać filmy, podczas których para się całuje i jednocześnie nie odwracać wzroku, jednak tak naprawdę marzę tylko o jednym: znowu być dzieckiem. I wciąż idealizować dorosłość...
When I was a little girl, all I ever
wanted was to be an adult. I thought that when I finally reached
this magical age of 18yo, my life would become indescribably wonderful.
That I would somehow gain some superpowers: I would beam with light
rays that I would emanate myself, throw charms and enchant reality
with a broad smile, I would surround myself with a crowd of children,
cook and bake all day long with a grace reserved for the ladies from
the silver screen. I wanted so much to curse, to watch Beverly Hills
90210 without the supervision of my parents and, most of all, have my
very own lipstick. I looked enviously at my older cousins who were
so close to this immaculate perfection. I urged to be just like them;
to be able to wear high heels, go out in the evenings and look at all
of my toys with contempt. When my parents were not around, I sneaked
up to their bedroom to try on my mother's dresses, helplessly
counting down the days when they would finally fit me. I put on
countless string of pearls and thought that this is how the adulthood
looked like.
Today, at the age of 24, I would give
anything back just to turn back the time. To go back to the days when
the only concern of mine was the correct pronunciation of ''sh” or
avoiding the punishment for having cutting off the hair of all of my
sister's dolls. I would love to have a picnic in the forsaken vintage
car in my neighbour's backyard, jump over fences , being convinced
that approaching the gate which was in the distance of 30metres was
just a waste of time, to bruise my ankles while riding my
already-too-small-for-me Barbie bike or to lie down on my mother's lap,
humbly waiting for her to stroke my hair... (ok, the very last
position is still pretty accurate till this day). I would give
everything just to avoid going back home and going to sleep, to
voluntarily get up at dawn and be hyperactive till dusk while still
despising coffee. To wear ballerina skirts which perfectly matched
my bruised knees and elbows. To eat the whole content of the fridge
and be able not to worry if the metabolism would keep up...
Because adulthood came and it turned
out not to be so wonderful. I turned 18 a while ago but no
superpowers were gained during this time (but truth be told,
sometimes I feel like waiting patiently in the office for some nice
lady to take care of my case and not getting crazy during this
marvelous 5 hours is enough reason for Stan Lee to create new comics
about me. And yes, opening the bottle of wine with the help of the
one and only peeler - under the time of 5mins - is something!). The
purchase of the lipstick hasn't changed a thing neither, especially
if we consider the fact that after using it, I look even less
femininely than the last Eurovision Song contest winner (the clue for
my American friends – google Conchita Wurst). Heels lie, forsaken,
at the very bottom of the closet and wait for the times when I will
be finally able not to bump into every single piece of furniture
(thus I need to explode a myth that when you become a woman, you
simutaneously start to walk with charm and grace). Chidren and
husband – zero, the career hasn't yet reached the stage of the
embryo. I can drink, smoke, spend my night everywhere but not at my
house, I can watch movies where the couple make out whie not looking
away, but really the only thing I want is to be a child again. To be
a child and still idealize the adulthood...
Bułki, batoniki i nieznośna niechęć do opowiadania na lekcjach polskiego to moje szkolne dzieciństwo. Reszta to bajki na rtl - u.
OdpowiedzUsuńChodź, pokażę Ci lepsze czasy. Pogramy w podchody do 23 na podwórku u sąsiada i nażremy się maczug keczupowych do bólu brzucha dzięki 50gr oszczędności.
OdpowiedzUsuń