W wyfotoszopowanej rzeczywistości nie ma miejsca na pomyłki i uchybienia. Doskonałość i nieskazitelność powinna być serwowana na śniadanie wraz z odtłuszczoną dawką wstydu i solidną dozą pewności siebie. Powinniśmy świecić przykładem i nienagannym uśmiechem, być zapięci na ostatni guzik i ,broń Panie Boże, nie okazywać żadnych słabości. Jednak my wciąż, jak na złość, rodzimy się z koślawymi łokciami i skłonnością do popełniania błędów. I choć robimy wszystko, by ukryć nieatrakcyjny staw łączący ramię z przedramieniem, nosząc dekoracyjne rękawki, smarując ciało śliną aligatora missisipskiego czy też zapisując się na korepetycje z umiejętnego chowania łokci podczas interakcji międzyludzkich, nie robimy sobie nic z nagminnymi pomyłkami.
Wiemy doskonale, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki, jednak kolejnym razem wbiegamy wręcz do niej, uparcie twierdząc, że woda nie była ostatnio przecież aż taka chłodna, a grunt nazbyt mulisty. Już w połowie drogi plujemy sobie w brodę, szczękając rytmicznie zębami (choć jednoczesne wykonanie tych czynności może wydawać się problematyczne, ale hej! zziębnięty i zdenerwowany człowiek robi różne dziwne i, wydawałoby się, niemożliwe rzeczy) i kalecząc sobie stopy o ostre odłamki skał spoczywających na dnie.
Jesteśmy wręcz zaprogramowani do pomyłek. Nie uczymy się na błędach, jesteśmy za to mistrzami w ich bagatelizowaniu. Wyciągamy wnioski, aby za chwilę o nich zapomnieć. Kamuflujemy popełnione błędy popełnione przez nas samych, aby wytknąć podobne komuś innemu.
Narzekamy na naszą sytuację, nie robiąc nic, aby ją zmienić. Tkwimy w nieszczęśliwych związkach, męczymy się w znienawidzonej pracy nieprzynoszącej nam satysfakcji, nie robiąc nic, aby to zmienić. Czekamy. Właściwie to czekamy na coś całe nasze życie. Na weekend, na autobus, na naszą kolej w sklepie, na kolejny odcinek naszego ulubionego serialu, na wyprzedaże. Czekamy na dorosłość, wielką miłość, pierwszą okładkę Forbes'a, spłacenie kredytu, czy pojawienie się podwójnego hamburgera, który zamiast tuczyć, samoistnie wyrzeźbi naszą sylwetkę. Czekamy na wielkie trzęsienie ziemi, które przewróci nasz świat do góry nogami i sprawi, że będzie ciekawszy, soczystszy, wymarzony. Sami natomiast nawet nie potrząśniemy lekko głową, by poczuć chociaż delikatne zawirowania.
Czekamy na zmiany. Boimy się ich, ale ich wyczekujemy. Po cichu modlimy się jednak, by te transformacje zaszły same, bez naszego udziału, tak na wszelki wypadek, by móc w razie niepowodzenia zwalić winę na los.
Chcemy być ocaleni, choć nawet nie otworzymy ust, by zawołać o pomoc.
Wiemy doskonale, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki, jednak kolejnym razem wbiegamy wręcz do niej, uparcie twierdząc, że woda nie była ostatnio przecież aż taka chłodna, a grunt nazbyt mulisty. Już w połowie drogi plujemy sobie w brodę, szczękając rytmicznie zębami (choć jednoczesne wykonanie tych czynności może wydawać się problematyczne, ale hej! zziębnięty i zdenerwowany człowiek robi różne dziwne i, wydawałoby się, niemożliwe rzeczy) i kalecząc sobie stopy o ostre odłamki skał spoczywających na dnie.
Jesteśmy wręcz zaprogramowani do pomyłek. Nie uczymy się na błędach, jesteśmy za to mistrzami w ich bagatelizowaniu. Wyciągamy wnioski, aby za chwilę o nich zapomnieć. Kamuflujemy popełnione błędy popełnione przez nas samych, aby wytknąć podobne komuś innemu.
Narzekamy na naszą sytuację, nie robiąc nic, aby ją zmienić. Tkwimy w nieszczęśliwych związkach, męczymy się w znienawidzonej pracy nieprzynoszącej nam satysfakcji, nie robiąc nic, aby to zmienić. Czekamy. Właściwie to czekamy na coś całe nasze życie. Na weekend, na autobus, na naszą kolej w sklepie, na kolejny odcinek naszego ulubionego serialu, na wyprzedaże. Czekamy na dorosłość, wielką miłość, pierwszą okładkę Forbes'a, spłacenie kredytu, czy pojawienie się podwójnego hamburgera, który zamiast tuczyć, samoistnie wyrzeźbi naszą sylwetkę. Czekamy na wielkie trzęsienie ziemi, które przewróci nasz świat do góry nogami i sprawi, że będzie ciekawszy, soczystszy, wymarzony. Sami natomiast nawet nie potrząśniemy lekko głową, by poczuć chociaż delikatne zawirowania.
Czekamy na zmiany. Boimy się ich, ale ich wyczekujemy. Po cichu modlimy się jednak, by te transformacje zaszły same, bez naszego udziału, tak na wszelki wypadek, by móc w razie niepowodzenia zwalić winę na los.
Chcemy być ocaleni, choć nawet nie otworzymy ust, by zawołać o pomoc.
There is no room for mistakes and
solecism in our wonderful, photoshopped world. Perfection and
immaculacy should be served for breakfast, along with skim doze of
shame and a solid dosage of self-confidence. We should set an example
for others, intimidate them with our smile, tie up loose ends and,
God forbid, show no signs of weakness. And yet, as if out of spite,
we are still being born with crooked elbows. And even though we do
everything to hide this unattractive part of our body by wearing
shirt with decorative sleeves, applying the salve made of alligator's
saliva on our skin or taking extra lessons from„How to arfully
hide your elbow during social interactions”, we still do nothing
with common mistakes.
We are fully aware that we can never
swim in the same river twice, however, next time we dive into without
any hestations, claiming stubbornly that the last time the water
wasn't that cold and the bottom was just slimy. When we're just
halfway, our teeth are chattering and our feet are cut with sharp
rocks lying at the very bottom of the river.
We are preprogrammed to make mistakes.
Yet we don't learn from them, we master in ingoring them. We draw
conclusions just to forget about them 5 mins later. We camouflage our
errors just to point the same mistakes to someone else.
We complain about our situation,
however, we do nothing to change it. We are stuck in unhappy
relationships, we feel oppressed in the job we don't even like and
still do nothing. We wait. To be honest, we wait for something our
entire life. We wait for the weekend, for the bus to come, for our
turn, for the new episode of our favourite tv show, for sales season
to start. We wait for adulthood, great love, first cover of Forbes
magazine, paying back the loan or invention of double burger which,
instead of getting us fat, will magically shape our bodies. We wait
for the great earthquake which will turn our lives upside down and
make them more interesting, juicier, dremy. And yet we don't even
shake our heads to feel slight dizziness.
We long for changes even though we fear
them. We secretly pray for these transformations to come without our
intervention, so that when changes finally take place, we can put the
blame on destiny.
Because we want to be saved, even
though we won't even open our mouth to scream for help.
Niestety jakbym czytała o sobie. Też czekam. I też jednocześnie marzę i się asekuruję, żeby przypadkiem nie popełnić błędu. Bo na los zrzucić winę jest przecież prościej, sumienie pozostaje czyste i nie napluję sobie w brodę za kolejną złą decyzję. Tylko ile można tak czekać, kiedy w końcu powiem STOP? Oby niedługo.
OdpowiedzUsuń