Jestem mistrzynią nieistotnych
zapisków. Potrafię w mgnieniu oka sporządzić piętnaście nikomu
niepotrzebnych list, ułożyć nowe słowa do dobrze znanej piosenki,
koślawie nagryzmolić na wierzchu dłoni słowo, które właśnie
zupełnie nieświadomie utworzył bystry trzylatek, przekręcając
dobrze znany wyraz. Doktoryzuję się wręcz w skrupulatnym
uzupełnianiu kalendarza błahymi informacjami, wklejaniu tam
skasowanych biletów, zgniecionych liścików podawanych naprędce,
po kryjomu, aby nikt nie domyślił się drzemiącego w nich
romantyzmu, przypinaniu absurdalnych ulotek reklamujących martwe
motyle, zachowywaniu paragonów, które opiewają na zawrotną sumę
trzech tysięcy i dokumentują rzekomy zakup 77 wiader, kiedy tak
naprawdę była to li i jedynie drożdżówka kupiona podczas przerwy
między zajęciami. Zapisuję niemalże wszystko. Od liczb, dziwnych
napisów na znakach drogowych, dokładnych rozmów kwalifikacyjnych
po cytaty, które w jakikolwiek sposób mnie poruszyły lub
odzwierciedlają moje poglądy/sytuację życiową lub są na tyle
głupie, że warte zapamiętania.
I tak ostatnio natknęłam się na
wypowiedź, która szczególnie utkwiła mi w pamięci. Aby nie
uszczerbić jej w żaden możliwy mi sposób i zniszczyć amatorskim
tłumaczeniem, przytoczę ją w oryginale:
Sometimes, it is easier
to tell a stranger something very personal. It is like there is less
risk, opening yourself to someone who doesn't know you.
Linwood Barclay*
Jestem
człowiekiem półrenesansu: śmieję się po polsku, śpiewam po
rosyjsku, marzę po angielsku, klnę po włosku, piekę po kryjomu,
tańczę po ciemku, żartuję ironicznie, gubię się mimowolnie,
fotografuję w czerni i bieli, zagadki kryminalne rozwiązuję w
pierwszych pięciu minutach filmu, piszę mimochodem i skaczę zbyt
wysoko. I jak każdy człowiek tej pozłacanej epoki : podróżuję z
obcymi.
I o ile
przemieszczanie się z miejsca na miejsce z grupą znajomych jest
czymś, co zasługuje na wykuty w różowym granicie pomnik, osobny
post, piosenkę, a o przygodach z tym związanych lepiej jest się
nie przyznawać przy osobach mających problemy z nadciśnieniem (a w
dobie szeroko pojętej tolerancji, aby nie dyskryminować nikogo,
pomijamy zarówno nadciśnieniowców tętniczych, jak i żylnych),
tak podróżowanie z obcymi ma także swoją ciekawą stronę. Co
prawda, nie ma od kogo pożyczyć skarpetek, kiedy wpadnie się w
kałużę, nieznajomy nie zrozumie też gromkiego fałszu ,,Figaro”
za każdym razem, kiedy otworzą się drzwi przedziału, jednak z
pewnością ma do opowiedzenia historie, które jeszcze nam się nie
opatrzyły, a raczej osłyszały.
Ostatnie
dwa lata spędziłam niemalże wyłącznie na samotnym podróżowaniu.
I choć czasami podczas trzydziestogodzinnej męki w niewygodnym
busie czy trzech godzin spędzonych w pociągu na powtarzaniu
materiału do egzaminu marzę cichutko o świeżym powietrzu i ciszy,
ludzie i ich historie zawsze mnie znajdą. Jestem niczym ludzki
pokeball, który magazynuje wszystkie wyszeptane sekrety, skrywane
głęboko tajemnice czy też momenty chwały zupełnie obcych mi
ludzi. Pewna pani profesor wykładająca na jednej z warszawskich
uczelni wyznała mi kiedyś bez ogródek, że wypatrzyła mnie już
na peronie i specjalnie wybrała mój przedział, licząc na owocną
rozmowę. Co prawda, był to raczej monolog, przerywany niewielkimi
wtrąceniami z mojej strony, ale czego też spodziewać się po
niewyspanej wówczas studentce o 5 rano. Dowiedziałam się jednak
wszystkiego o jej życiu zawodowym, upodobaniach kulinarnych,
ulubionych studentach czy nawet problematycznym sąsiedzie z dołu.
Inny z kolei wykładowca (tak, mam do nich niebywałe szczęście)
przysiadł się do mnie, chociaż wkoło było pełnych wolnych
miejsc i nie zważając na to, że właśnie powtarzałam
najważniejsze amerykańskie interwencje zbrojne w XX wieku, moje
siedzenie schowało się pod stosem kserówek, a ja sama tonęłam w
czarnej rozpaczy zwanej potocznie niewiedzą, opowiedział mi
historię swojego życia. O tym jak podróżował na Bałkany w
latach 90tych, o swojej największej miłości, o tym jak żałuje,
że tak późno zdecydowali się z żoną na dziecko i o tym, że
umiera i jak ciężko jest mu się żegnać ze swoimi studentami.
Pewien programista, na przykład, zwierzał mi się z nieudanej
próby ułożenia sobie życia w Anglii i próbach polonijnego chóru,
namawiając jednocześnie do przyłączenia się do zespołu, a
rodzina Amerykanów z Ohio opowiadała o podróżowaniu po Polsce.
Przykłady mogę mnożyć, jednak po co. Jedno jest pewne: ludzie uwielbiają rozmawiać, a rozmawianie z obcymi ma pewne działanie terapeutyczne. Spotykamy nieznajomą nam osobę, dzielimy się z nią swoimi troskami, radościami, smutkami, narzekamy na zbyt głośno chrapiącego męża, by na kolejnej stacji wysiąść lżejsi o wszystko, co nas wcześniej trapiło. Obca osoba nie ocenia, nie przekaże wrednej sąsiadce, nie będzie chować urazy, za to wysłucha. A przecież tylko o to, tak często, nam chodzi.
Przykłady mogę mnożyć, jednak po co. Jedno jest pewne: ludzie uwielbiają rozmawiać, a rozmawianie z obcymi ma pewne działanie terapeutyczne. Spotykamy nieznajomą nam osobę, dzielimy się z nią swoimi troskami, radościami, smutkami, narzekamy na zbyt głośno chrapiącego męża, by na kolejnej stacji wysiąść lżejsi o wszystko, co nas wcześniej trapiło. Obca osoba nie ocenia, nie przekaże wrednej sąsiadce, nie będzie chować urazy, za to wysłucha. A przecież tylko o to, tak często, nam chodzi.
* Znalezione
w czeluściach tumblra, albowiem internety prawdę Ci powiedzą.
Prawdę i tylko prawdę, chyba, że to wikipedia.
I call myself the master of taking
irrelevant notes. I can swiftly create fifteen different and
useless lists, come up with the new words to the well-known song,
carelessly write on the top of my balm the word which has been just
formed by the smart 3yo kid. I am doing my phd in scrupulous filling
my calendar with trivial information or sticking to it validated
tickets, creased letters, the absurd flier which encourages to pay
the visit to the museum of dead butterflies or the receipt showing
the horrendous amount of $3k for the alleged purchase of 77 buckets
which turned out to be just a sweet roll consumed during the break
between the classes. I write down almost everything. From numbers,
weird slogans written by some waisted youth on the road sign,
accurate transcription of the job interviews to quotes which somehow
managed to move my icecold heart.
And just recently I came across a
statement that stuck in my mind.
Sometimes, is is easier to
tell a stranger something very personl. It is like there is less
risk, opening yourself to someone who does not know you.
Linwood Barclay *
I am the man of
half-Reinassance: I laugh in Polish, sing in Russian, dream in
English, swear in Italian, bake secretly, dance in the darkness, joke
only ironically, get lost intentionally, photograph in black and
white, solve criminal cases in the first five minutes of the show,
write casually and jump too high. And like any other man of this gilt
era: I travel with strangers,
While moving from place to
place with the group of friends is something that deserves to be
carved out of the pink granite, to be written down in a separate post
or as a song, and while it is better not to mention about the
adventures related to this trips to the people suffering from the
hypertension (and in the era of the tolerance, not to discriminate
any particular individual, I prefer not to mention the news to the
people with hypertension both arterial and venous), travelling with
strangers has its interesting site. The stranger does know the
stories which we haven't heard before.
Those last two years of my
life I've spent almost exclusively on travelling alone. And although
sometimes during 30h spent in the uncomfortable position on the seat
of the bus or during those three hours in the train of the repetition
of the material for the upcoming exam, I can quietly dream of fresh
air and the silence, the people and their stories always find me. I'm
like a human pokeball which stores all those whispered secrets,
hidden truths or glory moments of the complete strangers. Once, a
professor at one of the universities in Warsaw bluntly told me that
she has spotted me from the platform and chose my compartment and my
company on purpose, hoping for a fruitful conversation. Admittedly,
it was more of a monologue than an actual conversation, but who can
blame a sleepy student just before her finals, at the cruel time of
5am. However, I've learnt all about her life; her culinary
preferences, favourites students or even about problematic neighbour
from downstairs. Another journey was a chance to get to know a
lecturer (yes, I have a peculiar luck when it comes to meeting
academic teachers) who sat next to me, even though all of the seats
were unoccupied and I myself was covered with the pile of notes and
with tears of despair. The notes for the exam from American Military
Intervention in the 20th Century were waiting for the
better times while the professor was telling me the story of his
life. He told me about those times when he travelled to the Balkand
in the early 90s, how he met the love of his life, how he regretted
having a child so late in his life, how he was slowly dying and how
hard it was for him to say goodbye to his students. A computer
programmer, for instance, confessed with his unsuccessful atempt to
settle down in England and his great passion for singing. He was
making me sign in for his choir while the American family from Ohio
was talking about their trip across Poland. I can multiply the
examples, write about those conversation but I see no point. One
thing is certain: people love talking and talking to strangers is
some kind of therapy. We meet a stranger, we share with him our
concerns, joy, sorrows, we complain about our snoring husband just to
get off at the next station. Leaving all of our problems behind. A
stranger does not judge A stranger will not pass the news to our
mean neighbour. A stranger will not hold the grudge. But a stranger
will listen. And sometimes it is the only thing that we need: to be heard.
* The quote was found on the tumblr. As everything in this world.
Komentarze
Prześlij komentarz